„Ta gościnność, ta prostota, ta niczym jeszcze nie posłoniona otwartość” – pisał o ludziach z gór w XVIII wieku Stanisław Staszic. Tak, jakby o Rusnakach ze Spytkowic pisał i o ich karczmie, wyrosłej z tradycji i tęsknoty za tym, co dawniej było.
Drewno w życiu Czesława Rusnaka zawsze było obecne. Przemawiało poprzez zapach, układ słojów, sęki, strukturę. Jakieś struny tęskne w sercu młodego Rusnaka poruszało i jakaś siła przemożna kazała mu brać dłuto w rękę i… tworzyć. Z pozornie bezkształtnych kloców powstawały najpierw figury, a potem obrazy. Obudzona raz tęsknota pchała do przodu, nie pozwalała spocząć, a głos jej donośny wołał: twórz, buduj, kochaj. Poszedł więc Rusnak za głosem serca do szkoły, do miasta, gdzie na artystów uczyli. W Krakowie obrazy malował, po Starym Rynku się z innymi artystami włóczył, świat wielki poznawał, przyjaźnie zawiązywał, wciąż nosząc w głębi serca zapach lasu… Jak dąb dojrzewał, mocny się robił. Nie na darmo „rusnak” oznacza w gwarze góralskiej „skałę, górę”.
Cepry przyjechały
Zmęczeni długą podróżą siadamy przy drewnianych stołach. Jest ciepły wieczór.
– Zaraz coś zjecie, coś wypijecie – mówi gospodarz.
Zaglądam w kartę dań. Hmm… szefem kuchni jest Parzygnat. Mimo głodu zaczynam mieć wątpliwości. Jak się okazuje, niepotrzebnie, bo Piotr Parzygnat gotuje świetnie. Chwilę potem, przy szklanicy piwa, sączymy leniwie słowa. Ot, takie sobie rozmowy, o niczym i o wszystkim.
Cepry śpią, a potem słuchają
Wiele razy spałem w drewnianym domu, ale ten jest wyjątkowy. Tutaj się czuje, że drewniane bale żyją, oddychają, rozmawiają – skrzypiąc i stękając. No i ten zapach…
W małym, „przykarczmowym” ogródku rosną nie tylko róże i malwy – ulubione kwiaty gospodyni, ale i warzywa.
– Bo jak nieraz coś w kuchni zabraknie, to wystarczy dwa kroki zrobić. Grządka jak znalazł – zachwala Kamil, syn seniora Rusnaka. – Żałujemy, że siostry nie mamy, to by trochę pomogła.
Dodaj komentarz